KOT BOB I JA, JAMES BOWEN

01.02.2017
Kot Bob i ja

Bezdomny młody człowiek na odwyku pędzi pozbawiony perspektyw żywot na ulicach Londynu…do czasu, gdy los stawia na jego drodze kota. Odtąd wszystko pójdzie w dobrym kierunku.

Opowieść Jamesa Bowena jest tak zwaną historią prawdziwą – co oznacza, że autor prawdopodobnie był z nami mniej szczery, niż gdyby pisał fikcję. Jak wiadomo, nic bardziej uładzonego i wyretuszowanego nad autobiografie. Co prawda przy czytaniu zupełnie się tego nie odczuwa, a to z uwagi na bezpretensjonalny, wciągający styl narracji. Refleksje przychodzą potem.

O czym opowiada „Kot Bob i ja”, książka, która zarobiła miliony, zaś z zagubionego w życiu narkomana uczyniła milionera?

James Bowen był chłopakiem z gitarą, jakich wielu. Kiedyś chciał zostać idolem tłumów jak Kurt Cobain, ale nim zdążyli pokochać go słuchacze, on sam znacznie mocniej pokochał heroinę. Autor nie owija w bawełnę; mocno wierzę, że przepracował wszystkie fazy rozbratu z nałogiem, bowiem za ten stan rzeczy nie obwinia nikogo prócz samego siebie. Jego matka była zapracowana i daleka, zaś ojczym – że zacytuję samego Jamesa: „był chujkiem.” Młody człowiek bliskości i akceptacji poszukał w grupie rówieśniczej. Znalazł narkotyk, który wykoleił go z życia na kolejne dziesięć lat. Z pełnego aspiracji młodego muzyka stał się jednym z tych ludzi, którzy dzień w dzień zbierają drobniaki, rzępoląc na gitarze przy wejściu do metra. „Byłem zbyt dumny, by napisać do mamy i wyznać jej prawdę” – przyznaje Bowen. W efekcie matka autora, zamieszkała na farmie w odległej Tasmanii – przez lata nie miała pojęcia, jakie życie wiedzie w Londynie jej syn.

Poznajemy Jamesa w momencie, gdy jego życie nabrało już swego rodzaju równowagi, ale jeszcze nie sensu. Państwo brytyjskie podchodzi do takich zagadnień nieco inaczej niż nasze. Narkoman taki jak James może tam uczestniczyć w programie metadonowym, a z racji tak zwanej niezwykle trudnej sytuacji życiowej przysługuje mu lokal socjalny. Mały, zaniedbany, w kiepskiej dzielnicy – ale zawsze to własny kąt nad głową. Gdyby James był Polakiem, zapewne po prostu zamarzłby którejś zimy na śmierć i nie byłoby żadnej opowieści. Wyjaśniam tę kwestię, bowiem z punktu widzenia polskiego czytelnika „bezdomny” znaczy jednak trochę co innego.

W 2007 roku Bowen wiódł monotonny żywot wyrzutka społecznego, zarabiającego na życie graniem na ulicach. Nie miał ani przyjaciół, ani nawet nikogo, z kim mógłby porozmawiać – oprócz byłej dziewczyny Belle, również narkomanki. “Kiedy jesteś bezdomnym, stajesz się rzeczą, zawadzającym tobołem. Nikt nie patrzy na ciebie jak na człowieka” powiada Bowen. Wspomina, ilu bezinteresownych okrucieństw doznał od bliźnich. Trudno się oprzeć wrażeniu, że najgorszą rzeczą w jego życiu nie był sam nałóg ani bieda, ale samotność i wykluczenie.

Pewnego dnia w 2007 roku James znalazł na klatce schodowej rannego rudego kota. Mijał go przez kilka dni, wychodząc do “pracy” i wracając z niej, ale powtarzał sobie, że taki nieodpowiedzialny wrak człowieka jak on z pewnością nie kwalifikuje się na opiekuna zwierzątka.  Okazało się jednak, że nikt inny się kotem nie interesuje. I tak James Bowen pierwszy raz od lat zrobił coś z myślą o drugiej istocie.

Przygarnięty kot zyskał imię Bob, szybko doszedł do zdrowia – i przejawił mocną chęć towarzyszenia Jamesowi w codziennych wyprawach. Trudno mi traktować tę część książki dosłownie; osobiście nie znam kota, który przedkładałby huk ulicy, tłum nieznanych mu ludzi i kapryśną pogodę nad spokojne wnętrze mieszkania. Ale wiara, że Bob jest kotem absolutnie niezwykłym – to warunek niezbędny przy tej lekturze.

Jego obecność całkiem odmieniła życie Bowena. Ujęci obecnością rudego futrzaka ludzie zaczęli znacznie hojniej szafować pieniądzem, a nawet wchodzić z ulicznym muzykiem w interakcje. Turyści robili sobie z kotem zdjęcia, a starsze panie przynosiły mu smakołyki i własnoręcznie dziergane szaliczki. Idylla, nieprawdaż. Trwała ona, dopóki złośliwe działania pracowników metra nie uniemożliwiły Jamesowi dalszych występów. Bowen jasno pokazuje, że to poczucie odpowiedzialności za Boba było motorem serii przemian, jakie zaszły wkrótce potem w jego życiu. To dla Boba znalazł “prawdziwą” pracę. Dla niego ostatecznie zostawił za sobą nałóg, przechodząc morderczy 48-godzinny odwyk od metadonu. Dla niego wreszcie wznowił relacje z matką, a także – jak sugeruje zakończenie – spisał tę opowieść i wydał ją drukiem.

Mam problem z tą książką. Z jednej strony, poleciłabym ją każdemu, kto jest smutny i potrzebuje łatwej pociechy. Każdemu poza kimś, kto sam zmaga się z chorobą i wykluczeniem, bowiem Bowenowa recepta na ludzką znieczulicę “znajdź sobie uroczego kota, a społeczeństwo znowu zacznie się interesować twoim losem!” posiada dość niefortunne podteksty.

Podsumowując: przyjemne czytadło do pociągu bądź przed snem, ale nie warto rozmyślać nad nim nadmiernie.

Autor

Nina Wum
Nina Wum
Recenzuje książki dla wydawnictw, czasem tłumaczy. Kocha kulturę masową miłością namiętną i nierozsądną. Czyta, bloguje, słucha starego dobrego rocka, łupie w krwawe gry. Niekoniecznie w tej kolejności.
Artykuły autora