Własne przyjemności


Co za wielka szkoda, że nie będzie mi dane poznać Virginii Woolf. Siedlibyśmy sobie w fotelu, tak jak lubiła, i porozmawiali. O książkach, o czytaniu, o życiu – po prostu.
LUKSUS CZERWONEJ ZAKŁADKI
Ta triada – książka, życie i pisanie – dla niej była nierozłączna. Wiedziałem o tym, wielbiąc od lat Virginię Woolf – w końcu nazwisko zobowiązuje.
Najpierw pokochałem ją dzięki niezapomnianemu filmowi „Godziny” (Pamiętacie? Virginię Woolf grała tam doskonale ucharakteryzowana Nicole Kidman). Dopiero potem był czas na klasyczne książki jej autorstwa, z wyborem esejów „Własny pokój” oraz „Panią Dalloway” na czele.
W 2007 roku, czyli już osiem lat temu, ukazał się wreszcie długo wyczekiwany przez wszystkich Woolfomaniaków wybór z jej dzienników. Na język polski przełożyła go Magda Heydel. Grube tomisko pełne historii z życia wziętych, oddające wielobarwną i złożoną osobowość wspaniałej artystki, nosiło tytuł „Chwile wolności. Dzienniki 1915-1941”.
Ale nam, wielbicielom niezwykłej postaci, ciągle było mało. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę wspomniana Magda Heydel, która przy współpracy z Romą Sendyką, przygotowała potężny zbiór. „Eseje wybrane” olśniewają już od pierwszego widzenia – godną autorki okładką i sposobem wydania (gruba oprawa i materiałowa czerwona zakładka – dzisiaj rzadkość i luksus).
SPAZMATYCZNE, FRAGMENTARYCZNE, NIEUDANE
Oczywiście prawdziwa uczta zaczyna się wraz z otwarciem książki. Wchodzimy w ten sposób do niesamowitej krainy słowa, myśli i odczuć pisarki osobnej, niezwykłej, jakby pracującej na naszych oczach: tu i teraz. To niesamowite, zważywszy na fakt, że te teksty za chwilę będą miały prawie 100 lat.
Na początku mamy kilka artykułów o czytaniu. „Podsuwało się do okna wyblakły fotel, światło przez ramię padało na stronicę” – wspomina domową bibliotekę Woolf. I wymienia: Homer, Eurypides, Chauces, Shakespeare, Cowper, Burns, Scott, Wordsworth. W ten sposób otrzymujemy spis lektur pisarki.
Potem ta lista jest rzecz jasna wielokrotnie uzupełniana. Woolf nie tylko wspomina o tym, gdzie i co czytała, ale radzi przede wszystkim, jak czytać.
„Jako czytelnicy mamy pewną odpowiedzialność, a nawet spore znaczenie” – stwierdza pisarka, by przy okazji pochwalić także tak zwanego „zwykłego czytelnika”, który „czyta raczej dla własnej przyjemności niż po to, by przekazywać wiedzę czy korygować cudze sądy”.
Pięknie pisze Woolf o ponownym czytaniu powieści już znanych. Inspiruje przy tym także i dodaje odwagi, stwierdzając, że emocje są bardzo istotne.
Skoro o odwadze mowa – ci, którym jej brakuje a myślą o pisaniu, koniecznie powinni skupić się na przestudiowaniu części poświęconej pisaniu właśnie. Woolf bardzo konkretnie i solidnie rozprawia się z takimi sprawami jak narzędzia pisarskie czy budowanie postaci. Przekonuje usiłujących tworzyć, by się zbyt prędko nie poddawać. „Zaakceptujmy to, co spazmatyczne, fragmentaryczne, nieudane”.
Tyle o pisaniu i czytaniu. A ta księga przecież to jeszcze kilka innych smakowitych tematów: podróżowanie, Londyn, kobiety, śmierć.
FOTEL I KARTKA PAPIERU
Jak zwykle w przypadku Virginii Woolf bywa, mnóstwo mam wypisanych z jej księgi cytatów. To na ogół błyskotki, cacuszka, skarby, drobiażdżki, którymi nie tylko chce się przyozdobić zeszyt z wypisami z wielkiej literatury. Zdania przepisane z tej księgi działają jak dodatkowy napęd, czasami motywacja, chwilami poprawiacz humoru.
Bo Woolf potrafi być i dramatyczna, i dowcipna. Umie żonglować emocjami, a jednocześnie jej umysł tnie rzeczywistość jak brzytwa. Chętnie sięga po klasyków, a równolegle zachęca do czytania w ogóle. Potrafi pisać o sprawach wzniosłych i najważniejszych, by po jakimś abstrakcyjnie wręcz filozoficznie brzmiącym stwierdzeniu, przesunąć naszą uwagę na to, co szczególne i bliskie: fotel, kartkę papieru, światło słoneczne.
Jest w tym pisaniu – i widać to także w zbiorze esejów – wielka moc i siła. Kto raz da się temu uwieść, nie pozostanie już nigdy obojętnym na urok Woolf. W każdym razie ja obojętnym być nie potrafię. Nie umiem też ocenić tej prawie 500-stronicowej księgi, posługując się zwykłym czytelniczym węchem, który na ogół nie zawodzi.
W tym przypadku jestem omotany.
Dlatego pewnie też jedyne, co mogę, to wyrazić ogromną radość, że Heydel i Sendyka doprowadziły swój zamysł do końca i obdarowały nas tak wspaniałym prezentem, jakim jest ten niezwykły zbiór.
Pod choinkę jak znalazł!
Virginia Woolf, „Eseje wybrane”.
Przeł. Magda Heydel.
Wybór i opracowanie: Magda Heydel, Roma Sendyka. Karakter, Kraków 2015.