Jacek Piekara jest znanym i popularnym polskim pisarzem fantastyki. Największą rozpoznawalność przyniósł autorowi „Cykl Inkwizytorski”, w którym Piekara stworzył od podstaw świat, w którym Jezus nie umarł na krzyżu, ale zstąpił z niego i pokarał swych wrogów ogniem i żelazem.
Glównym bohaterem cyklu jest Mordimer Madderdin, Inkwizytor Kościoła głoszącego wiarę w Jezusa karzącego. Bohater nie ma lekko. Jest stawiany przed wieloma dylematami, często musi wybierać między tym, co słuszne a tym, co sprawiedliwe. I niejednokrotnie nie jest to łatwy wybór. W szesnastej już odsłonie cyklu Mordimer stoczy walkę o ocalenie niewinnych, o ukaranie zbrodniarzy, a przede wszystkim o utrzymanie choćby resztek sprawiedliwości. I to w niezwykłych okolicznościach, bowiem w trakcie trwającej w mieście Weilburg zarazy.
Trochę dziwił mnie fakt, że ta powieść zbiera tak wiele niezbyt przychylnych opinii. Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała tego sprawdzić. Sprawdziłam. I, co stwierdzam z przykrością, muszę zgodzić się z większością kierowanych w kierunku tego opasłego tomiska zarzutów. Nie lubię pozostawiać książek niedokończonych, ale tym razem miałam na to wielką ochotę. Jednak dałam tej powieści szansę i na raty przeczytałam do końca. To jednak nie do końca było to, czego się spodziewałam. Przede wszystkim odniosłam wrażenie, że czegoś mi tu brakuje. Niby można tę książkę czytać niezależnie od pozostałych tomów cyklu, chociaż jest to już szesnasty tom. Wydaje mi się jednak, że świat, który poznajemy w tej części jest niekompletny, że wcześniejsze tomy wniosły do niego coś, czego tutaj nie ma. Nie potrafię wskazać, o co chodzi, bo nie czytałam poprzednich części, jednak świat wydawał mi się niedokończony, pozbawiony tajemnicy. Mimo że długa, opowieść sprawia wrażenie dodatku do cyklu niż pełnoprawnej powieść, może bardziej opowiadania.
Te 600 stron traktuje trochę o niczym. Jest kilka rozpoczętych, całkiem ciekawych wątków, które mogły być dobrze poprowadzone, a przede wszystkim lepiej zarysowane. Ale nie były. Nawet wątek epidemii inspirowanej niedawnym Covidem, na który bardzo w tej powieści liczyłam, okazał się zaledwie tłem dla toczących się wydarzeń. Do tego nie jestem pewna czy przytyki w stronę antyszczepionkowców czy fanów teorii spiskowych były tu potrzebne. I gdyby chociaż inne, całkiem dobrze zapowiadające się wątki były bardziej wyraziste, można byłoby te niedociągnięcia wybaczyć. Jednak nie są. Szczególnie wątek tytułowego inkwizytora jest jakiś taki trochę kulawy. I mało jest w powieści typowych dla inkwizytorów zadań, za mało. Książka, chociaż objętościowo naprawdę spora, zostawia czytelnika z równie sporym niedosytem. Niestety. Akcja powieści trochę się wlecze, a na pewno dość długo się rozkręca, co może sprawiać, że lektura nam się dłuży. Kulminacyjne wydarzenia to tak naprawdę ostatnie rozdziały i wtedy faktycznie dzieje się w powieści więcej i szybciej.
Na plus zapisuję tej książce charakternego głównego bohatera, z którym polubiłam się od pierwszych wypowiedzianych przez niego słów i chciałabym poznać tę postać w innych tomach. A także zabawne, błyskotliwe dialogi między bohaterami, czarny humor oraz dość specyficzny, nieco mroczny, duszny średniowieczny klimat. Plus również za okładkę, jest cudna!
Ciężko jest mi tak naprawdę ocenić powieść, bo, jak pisałam, mam wrażenie, że gdybym miała nieco szerszy kontekst, wynikający ze znajomości poprzednich tomów, moja opinia mogłaby być inna. Myślę, że dla fanów cyklu to pozycja obowiązkowa. Reszcie czytelników doradzam poznawanie „Cyklu Inkwizytorskiego” od początku.