Kolejna, czternasta część z panią adwokat Joanną Chyłką w roli głównej. Jak sam Autor przyznaje w posłowiu w 14. tomie dużo ważniejsze stały się prywatne przeżycia i dylematy głównych bohaterów. Odważna i nieposkromiona dotąd Joanna pokazuje się czytelnikowi z innej tej, bardzo prywatnej strony. Wiele czasu zajęło jej przekonanie się do uczucia, które w tomie 13 po prostu traci. Znika Kordian, jej prawdziwa miłość. Joanna załamuje się i chyba dopiero teraz zdaje się rozumieć co straciła i co tak na prawdę jest dla niej ważne. W końcu Kordian się odnajduje. Szczęście Joanny niweczy jego brak pamięci. Joanna musi wykazać się ogromną determinacją i jednocześnie cierpliwością, by pomóc odzyskać młodemu prawnikowi pamięć, ale nie pogorszyć przy tym jego stanu zdrowia. Pojawia się wiele wspomnień z poprzednich tomów. Remigiusz Mróz zaskakuje czytelnika tworząc Kordiana "od nowa". Kordian zaczyna od zera i już na starcie sprawia, że czytelnik mówi "że co? Ale jak to?" na wieść o tym, że pozbył się swojego ukochanego żółtego daihatsu, który był nieodzownym elementem tożsamości Oryńskiego. W tej części mam wrażenie, że Autor wyjątkowo uwziął się na Joannę i przywołał demony z przeszłości. Joanna cudem ucieka oprawcom, dzięki Langerowi! Sama scena, kiedy Chyłka musi stoczyć chyba najważniejszą bitwę w swoim życiu, ze wspomnieniami, z własną przeszłością, z własną psychiką jest tak wzruszająca, że ciężko nie uronić łzy. W myślach wyzywasz Remigiusza, no bo jak on tak mógł! Wszystko oczywiście dobrze się kończy, Kordian w chwili największej obawy o Chyłkę odzyskuje pamięć. Może i ta część zakrawa lekko pod romansidło, melodramat, ale wśród tych wszystkich tomów nieustającej walki ze złem warto było pokazać, że nawet ta niezłomna Chyłka jest człowiekiem. Człowiekiem, który bezgranicznie kocha, tęskni, który, walczy z demonami przeszłości. W tym tomie wyszła prawdziwa i romantyczna dusza Remigiusza. Fragmenty, które opisują uczucia i emocje, jakie przeżywa Chyłka wstrząsają czytelnikiem, oddają głębię smutku i pragnienia miłości…
"Zawsze wychodziłam z założenia, że miłość jest oddawaniem komuś do ręki broni, która może cię unicestwić. Przy tobie zrozumiałam, że tak nie jest. To nie jest broń, tylko tarcza, która chroni cię przed wszystkim, co na świecie złe. A nawet jeśli tak nie jest, to i tak nie ma znaczenia, bo ufam ci na tyle, żeby dać ci tę broń i mieć pewność, że nigdy jej nie użyjesz".
Polecam!