HYGGE – DUŃSKA SZTUKA SZCZĘŚCIA, MARIE TOURELL SODERBERG

20.01.2017
hygge

Utarło się, iż nowy rok to najlepszy czas na zmiany. Ten, kto takiej zmiany potrzebuje, z pewnością znajdzie na nią pomysł; rynek książki oferuje mnóstwo inspiracji. Żyjemy w czasach, w których styl życia stał się takim samym towarem jak wszystko inne.

Przepisy, jak owo życie ulepszyć, przydać mu urody i smaku – przychodzą do nas z różnych stron świata, zgrabnie zapakowane. Pamiętam, jaką furorę robiło lata temu wywiedzione z pop-Buddyzmu pojęcie „mindfulness”. Swoje pięć minut miał też minimalizm, bardzo pożyteczny i rozsądny ruch swoją drogą, przez media niemiłosiernie niestety spłycony do pustych białych wnętrz i obsesyjnego liczenia posiadanych skarpet. Przetrwaliśmy najazd „francuskiej diety” i „japońskiej sztuki sprzątania”. Wygląda na to, że teraz nadszedł czas na duńskie hygge.

No właśnie, co to jest to hygge?

Krótkie słówko wymawia się “hegr” albo jakoś podobnie; autorka poświęciła temu zagadnieniu całą stronę, lecz instrukcje były niejasne.

Według Marie Tourell Soderberg hygge to sposób spędzania czasu i styl życia, nastawiony na jak największe zanurzenie w upływającej chwili. Czyli kłania się owo wspomniane wcześniej „mindfulness”. Jednak Duńczycy robią to po swojemu. Z uwagi na panujący w tym małym, płaskim kraju klimat (średnio sześć miesięcy w roku ciemności i zimna) hygge kładzie nacisk na zaciszność i przytulność. Potomkowie Wikingów najchętniej „hyggują” (okrutny potworek językowy, rozumiem jednak, iż tłumacza opuściła inwencja) we wnętrzach własnych domów.  Ale nie tylko: zaciszny pub czy tzw. łono przyrody w sprzyjającej porze (duńskie lato jest krótkie, więc trzeba je wyzyskać maksymalnie) też mogą być bardzo „hyggelig”.

W tym momencie czytelnik, uniósłszy brwi pyta: że co proszę? Mówiąc po polsku: hygge to świadome tworzenie sobie w rzeczywistości przyjaznych enklaw. To spędzanie ze sobą czasu tak, aby wszystkim było przyjemnie. Śpieszę donieść, iż nie trzeba do tego żadnych specjalistycznych, drogich utensyliów. Wręcz przeciwnie. Zapalona w ciemnym zimowym oknie świeczka, gra planszowa dla całej rodziny plus świeżo upieczone domowe smakołyki – to kwintesencja hygge.

Autorka zamieściła w swojej książce zapisy rozmów z Duńczykami różnej płci i wieku. Tworzą oni zbiorowy portret społeczeństwa owładniętego ideą odnajdywania w życiu jasnych stron – i uprzyjemniania go innym. Jest to postawa tak odmienna od naszej, że przy lekturze doznałam wrażenia, iż czytam o Marsjanach. Dorośli ludzie, którzy mają czas, by piec z babcią bułeczki, robić na drutach, spędzać godziny na czytaniu swoim pociechom książek z obrazkami. Domy, urządzone nie tak, żeby było na bogato albo wręcz przeciwnie: „minimalistycznie” (wyrzućmy wszystko! Nic to, że będziemy żyć w muzeum), ale żeby każdy czuł się w nich jak u siebie. Bezpretensjonalność, autentyczność i prostota, przeciwstawione rozszalałej komercji i bolesnej walce o utrzymanie pozorów. Według autorki Duńczycy nie wstydzą się tego, kim są ani nie czują potrzeby epatowania bliźniego swoim stanem posiadania. Warto wspomnieć, iż jest to kraj socjaldemokratyczny. Z punktu widzenia Polski – faktycznie Mars.

Przedstawiona w „Hygge” wizja wygląda zbyt pastelowo i przyjaźnie, by była prawdziwa. A może  to tylko odzywa się we mnie nieufny, zgorzkniały Słowianin? Marie Tourell robi co może, by egzotyczną co się zowie ideę, iż do życia przyjemnie nie trzeba pieniędzy, wystarczy pomyślunek – przetransplantować na wszelki podatny grunt. Drugą część książki zajmują przepisy na hygge-potrawy oraz hygge-patenty na urządzenie wnętrz. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż jakaś nieszczęsna znerwicowana perfekcjonistka będzie je z zaciśniętymi zębami wprowadzała w życie, jeden po drugim.

Czy świat potrzebuje zwolnić tempo, pozwolić sobie na ostentacyjną prostotę, odrobinę rozmemłania wręcz? Czy byłoby lepiej dla nas wszystkich, gdybyśmy zaczęli celebrować małe przyjemności? Zdecydowanie. Czy koniecznie musi się to nazywać filozofia hygge? Nie sądzę (co powiecie na nazwę „zdrowy rozsądek”?) Książka jest pięknie wydana; wykwintny matowy papier, ozdobna czcionka, zdjęcia uśmiechniętych, bezpretensjonalnych, pozbawionych makijażu Dunek i brodatych Duńczyków, zajadających domowe racuchy przy własnoręcznie bejcowanym stole. Ta pozycja to idealny prezent.

Autor

Nina Wum
Nina Wum
Recenzuje książki dla wydawnictw, czasem tłumaczy. Kocha kulturę masową miłością namiętną i nierozsądną. Czyta, bloguje, słucha starego dobrego rocka, łupie w krwawe gry. Niekoniecznie w tej kolejności.
Artykuły autora