WYWIAD Z KATARZYNĄ SIENKIEWICZ-KOSIK, POMYSŁODAWCZYNIĄ SERII FELIX, NET I NIKA

13.04.2016
katarzyna sienkiewicz-kosik

Z wielką przyjemnością przedstawiam rozmowę z Kasią Sienkiewicz-Kosik – współwłaścicielką wydawnictwa Powergraph, pomysłodawczynią bestsellerowej serii „Felix, Net i Nika” autorstwa jej męża, Rafała Kosika, i świetną redaktorką.

Wydawnictwo Powergraph ma dość niezwykłą historię – początkowo Twoja i Rafała firma była agencją reklamową. Jak to się stało, że postawiliście na wydawanie książek?

Zajmowaliśmy się reklamą prawie dziesięć lat, obydwoje zdecydowaliśmy się na pracę kreatywną, tymczasem własna firma oznaczała bycie po części biurwami. Zarządzanie, klienci, pracownicy, przetargi – nie tak wyobrażaliśmy sobie nasze życie. Do tego pojawiło się pytanie: co my robimy pożytecznego? Przysłowiową kroplą okazała się recesja, pamiętam, jak pewnego dnia wróciliśmy z Rafałem do firmy z jakiegoś spotkania, a tu wszyscy pracownicy siedzą na kanapie i wokół niej i grobowym głosem oznajmiają, że dwóch naszych najważniejszych klientów kazało wstrzymać wszystkie działania. Tego samego dnia. Nie mieliśmy serca zwolnić ludzi, straciliśmy płynność finansową. I wtedy, pamiętam, przeczytałam dwa wywiady z ludźmi zajmującymi się książkami. Nie tego samego dnia, ale one zapadały we mnie powoli, układały się, wypełniając jakieś tęsknoty z dzieciństwa, bo zawsze uwielbiałam książki. Jeden to była rozmowa z Beatą Stasińską, która zapytana o to, jak wygląda jej dzień, wyznała, że leży tak sobie i czyta. Rany! Przecież to wymarzona robota dla mnie. Drugi był opowieścią, chyba Joanny Olech, o książkach, które zobaczyła na targach książki dla dzieci w Bolonii i apelem, żeby coś zrobić z fatalną sytuacją tej literatury w Polsce. Bo wtedy rzeczywiście było źle. Do tego wieczne pytanie, co czytać naszemu Jaśkowi, który wtedy miał parę latek – i tak te puzzle mi się ułożyły w pomysł na wydanie książki dla dzieci. Bo przecież miałam męża, który nie tylko pracował jako grafik, ale opublikował już sporo opowiadań i jedną powieść. Co prawda dla dorosłych, ale wszyscy, którzy znają Rafała, wiedzą, że on nigdy nie dorośnie, więc jest wymarzonym autorem książek dla młodych ludzi. Usiedliśmy sobie, pokombinowaliśmy, no i tak narodził się pomysł na naszą pierwszą książkę, czyli „Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi”.

Rynek książki w Polsce jest dziś chyba cholernie trudny, a w reklamie wciąż można robić niezłe pieniądze. Przyznaj, nie zdarza się Wam żałować wyboru?

Nigdy. Ani razu.

Pierwszymi książkami w Waszym katalogu były powieści Rafała z serii „Felix, Net i Nika”. Szczerze – podejrzewaliście, że okażą się tak dużym sukcesem?

Prawdę mówiąc, to nie. Pomógł nam talent Rafała i to, że młodych czytelników traktuje on bardzo, bardzo poważnie. Pisze „Felixa” już od czternastu chyba lat i za każdym razem robi wszystko, aby kolejna książka nie była tylko odcinaniem kuponów. I myślę, że oni to doceniają.

Chociaż i tak my byliśmy tymi osobami, które chyba najbardziej wierzyły w „Felixa”, wszyscy dookoła pukali się w czoło. Pamiętam, jak mój Tata, który bardzo martwił się sytuacją naszej firmy i wciąż pytał: „Córcia, co dalej?”, kiedy mu oznajmiłam, że teraz Rafał pisze książkę dla dzieci, którą sami wydamy, to powiedział tylko: „Jezus Maria”. Pomogła nam wiedza, którą wynieśliśmy z reklamy, zrobiliśmy znakomitą kampanię. W dodatku właściwie bez pieniędzy. To były piękne czasy, teraz już by się tak nie dało. Hurtownicy, z którymi załatwiałam sprawę dystrybucji naszego dzieła, opowiadali dramatyczne historie o samobójstwach autorów, którzy sami wydali i wydrukowali swoje książki, inwestując w to wszystkie pieniądze. Tylko Ela Sokołowska z FK Olesiejuk spojrzała na okładkę i od razu powiedziała: „Biorę”. Może dlatego też, już po sukcesie, z innych zrezygnowaliśmy, a Olesiejuk sprzedaje nas na wyłączność do dziś? Przywiązujemy się bardzo do ludzi.

Wydajecie nie tylko Rafała, ale też innych autorów. Według jakiego klucza ich dobieracie?

Tylko według naszego gustu. Oczywiście staramy się myśleć o uwarunkowaniach rynkowych, ale nigdy nie wydaliśmy książki, która by się nam samym nie podobała.

Czujesz się związana emocjonalnie z książkami wydawanymi przez Powergraph? Gdybyś miała wskazać trzy, z których jesteś najbardziej dumna – byłyby to…?

Bardzo jestem związana z naszymi książkami, to wszystko są moje dzieci. Nie mogę chyba tak po prostu wybrać trzech… Niezwykle ważny jest „Felix”, to od niego się wszystko zaczęło, redaguję tę serię i dla mnie to jest coś więcej niż tylko książka. Wiemy, że w środowisku fanów „Felixa” narodziło się ileś związków uczuciowych, ba! rodzą się dzieci, pewne urocze małżeństwo blogerów książkowych nazwało swoją córeczkę Nika!

A inne książki? Uwielbiam „Czarne” Ani Kańtoch, kocham książki Wita Szostaka i jestem tak bardzo szczęśliwa, że możemy Wita wydawać. Bardzo ważną dla nas książką była antologia „Science Fiction” z tekstem Jacka Dukaja. W ogóle my z większością naszych autorów się bardzo lubimy, z niektórymi przyjaźnimy. Staramy się oddzielać sprawy zawodowe od prywatnych, ale kiedy wydaje się ludzi takich jak Szostak, Orbitowski, Małecki, Dukaj, Wegner czy Rogoża :), mogłabym długo tu wymieniać, to nie sposób pozostać tylko na gruncie zawodowym.

Na marginesie. Miałem kiedyś okazję opiniować dla Was propozycje wydawnicze. To niesamowite, ile ich było. Wciąż dostajecie tak wiele tekstów?

Tak. To mój wielki wyrzut sumienia. Trzymamy teksty bardzo długo, nie ma czasu na czytanie. Musiałabym mieć drugie życie.

Jesteś nie tylko wydawcą i redaktorem, ale też sama tworzysz. Na przykład – scenariusz filmu dla młodych widzów. Zdradzisz coś więcej o „Julce”? Co dzieje się z tym projektem?

Właściwie to współtworzę, bo napisałam ten scenariusz z Rafałem. „Julka” to film o dziewczynce wyruszającej wspólnie z bezdomnym i jego psem na poszukiwania swojej mamy, która podobno nie żyje, ale Julka w to nie wierzy. Staraliśmy się napisać historię, która będzie jednocześnie zabawna i wzruszająca. Projekt jest w PISF-ie, zobaczymy, co się z nim zadzieje.

Dużo podróżujesz. Gdzie wróciłabyś najchętniej?

Podróże to nasz jedyny chyba luksus, mamy stare samochody, niemodne ciuchy, przestarzały sprzęt AGD. Ale do Azji muszę wrócić, zobaczyć jeszcze raz Wietnam, Tajlandię, pojechać do Hongkongu, Singapuru, do Birmy i Malezji. Pożreć coś dziwnego na targu czy ulicznym straganie, nie mając zielonego pojęcia, co jem. Rafał wczoraj mi powiedział, że on chce jeszcze raz zobaczyć Angkor, czyli pewnie odwiedzimy znów Kambodżę. Ja uwielbiam też Włochy i ciągnę tam z uporem moich chłopaków: kocham kuchnię, zabytki, samych Włochów, włoski design, nawet nie muszę kupować tych przepięknych butów czy płaszczyków, uwielbiam na nie patrzeć. Wracamy też do Wielkiej Brytanii, wiele razy spędzaliśmy tam wakacje, co roku właściwie staramy się pojechać do Londynu, zobaczyć nowe wystawy, posiedzieć w pubie, posnuć się po Soho czy Camden.

A książki? Są tytuły, do których lubisz wracać?

Mam bardzo mało czasu na czytanie, więc raczej nie wracam, a jeśli już to do książek, które czytałam dawno temu, jako nastolatka. I tu bywa różnie, np. „Mistrz i Małgorzata” okazała się ogromnym rozczarowaniem. Powalił mnie za to zupełnie Flaubert, widocznie „Pani Bovary” nie można czytać, kiedy się ma naście lat. W ogóle to z jednej strony rozumiem, że młodzież powinna czytać klasykę, żeby poznać kody kulturowe, żeby wchodzić w dorosłość z pewnym bagażem literackim. Ale z drugiej strony czytanie klasyki w tak młodym wieku powinno być zakazane! A już szczególnie małym dzieciom powinniśmy serwować tylko książki, które pokażą im, że literatura to przygoda, to coś wspaniałego, co pozwala nam żyć wielokrotnie, przeżywać życia wszystkich postaci literackich. Nasz syn nienawidzi poezji. Rok temu musiał przeczytać treny Kochanowskiego. Miał akurat fazę wielkiego zapału do nauki (która mu się raczej rzadko zdarza), a choć bibliotekę mamy dużą, to jako esteta zakupił sobie nawet własny egzemplarz, przepięknie wydany w początkach XX wieku. Usiadłam u niego w pokoju i mu te treny przeczytałam. Zaczynaliśmy czytanie z zamiarem odbębnienia nudnej lektury, po kilku trenach miałam mocno ściśnięte gardło, a Jasiek siedział ze wzrokiem wbitym w biurko, zasłuchany, kiedy skończyłam, chlipałam i musiałam szybko wyjść od niego z pokoju, bo każde z nas potrzebowało przestrzeni na zmierzenie się z bólem Kochanowskiego. Wielka literatura. Więc na starość wracajmy do klasyki, bo kiedy ją w dzieciństwie czy młodości czytaliśmy w szkole, byliśmy zbyt niedojrzali, żeby ją zrozumieć.

Praca wydawcy i redaktora wiąże się z nieustannym czytaniem. A jak czytasz sama dla siebie, dla przyjemności? Masz swoje czytelnicze rytuały, warunki, które muszą być spełnione – czy przeciwnie, czytasz wszędzie? 😉

Najchętniej i najwięcej czytam na wyjazdach. Moim rytuałem jest, że kiedy wybierzemy już, gdzie będziemy spędzać najbliższe wakacje, to natychmiast zaczynam szukać książek związanych jakoś z tym miejscem. Pytam znajomych, kupuję w antykwariatach i odkładam na specjalny stosik. Uwielbiam książki papierowe, bardzo lubię stare wydania, szyte, z zażółconym papierem, czasem znajduję w takiej książce jakąś zakładkę, notatkę. Ciągnę je w tych ciężkich walizach na drugi koniec świata, bo e-booki nie pachną. I potem, w podróży,  czasem przydarzają się chwile magiczne, czas na lekturę jedyny w swoim rodzaju. Pamiętam, jak na maleńkiej wysepce u wybrzeży Tajlandii poszliśmy na śniadanie, oczywiście jak to my w porze zupełnie nieśniadaniowej, usiedliśmy w hotelowej restauracyjce, która była właściwie zadaszonym tarasem i uwięziła nas tam taka prawdziwa tropikalna ulewa, i to dość długa, bo zwykle takie deszcze szybko mijają. Siedzieliśmy z książkami, cudna stara Tajka donosiła nam wciąż jakieś kawki, soki, owoce i inne dobroci, wiatr pochylał palmy, morze i niebo zmieniały kolory, a ja czytałam książkę Maughama, w której bohaterowie sto lat wcześniej uwięzieni zostali przez tajfun w jakimś maleńkim hotelu, gdzieś w zapomnianej kolonialnej pipidówie imperium brytyjskiego. I tej chwili nie zamieniłabym na nic na świecie.

Teraz na stosiku leży na razie Oriana Fallaci „Kapelusz cały w czereśniach” i „Dekameron” Boccaccia, więc już wiadomo, gdzie znów jadę na wakacje. Inne stosiki zaś powoli rosną, np. marzę o powrocie do „Maga” Fowlesa, a Wit Szostak polecił mi „Kwartet Aleksandryjski” Durrella, trzeba więc będzie wrócić i do Grecji.

(Zdjęcie: zukistudio.com)

Autor

Piotr Rogoża
Piotr Rogoża
Rocznik 1987. Prawie ukończył kulturoznawstwo. Autor trzech książek i szeregu opowiadań, scenarzysta gier komputerowych, tłumacz angielskiego, copywriter. Członek „Writers Guild of America.
Artykuły autora