WYWIAD Z JACKIEM SOBOTĄ

10.10.2016
Jacek Sobota

Jacek Sobota jest pisarzem, publicystą i wykładowcą akademickim. W tym roku ukazały się trzy książki jego autorstwa. Dlaczego warto zapoznać się z jego twórczością?

Stanisław Lem powiedział, że pisarz powinien mieć też inny zawód. Ty jesteś wykładowcą akademickim, wykładasz filozofię. Czujesz się bardziej pisarzem, czy naukowcem?

Lem miał nawet dwa takie zawody – spawacza i lekarza. Żyję z nauczania, lubię moich studentów, niektórzy z nich, jak Emil Strzeszewski, zostali potem moimi przyjaciółmi, ale pisanie zawsze było moim wielkim marzeniem. Powiem tak – belfrem się jest, pisarzem się bywa.

image003

W środowisku akadamickim nie patrzą aby krzywo na Twoją twórczość, kojarzoną jednogłośnie z fantastyką? Gdy studiowałem kulturoznawstwo, moja niedoszła promotorka literaturą fantastyczną dość otwarcie pogardzała…

Słyszałem o podobnych reakcjach, ale się z nimi nie spotkałem. Moi koledzy z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego traktują mnie z wyrozumiałością; zresztą mamy tam u nas interesującą mieszankę osobowości; są muzycy rockowi, poeci, pisarze. Ów rozmach zainteresowań pozanaukowych tworzy dość ciekawą atmosferę. Zresztą łączę swe zainteresowania fantastyczne z naukowymi – od kilku lat wygłaszam cykl wykładów „Filozofia fantastyki”, który cieszy się sporym zainteresowaniem studentów –niedawno, bo na początku tego roku, na ich podstawie napisałem i wydałem monografię naukową tak właśnie zatytułowaną.

Od premiery „Padliny”, Twojej ostatniej książki beletrystycznej, wkrótce minie dekada. Nie czujesz potrzeby regularnego publikowania prozy, prawda? Pamiętam, że w którymś tekście krytycznym bodajże w „Nowej Fantastyce” mocno dystansowałeś się do zjawiska parcia na wydawanie książek, jakie swego czasu zapanowało wśród pisarzy-fantastów.

Wiesz, Piotrze, mam bardzo mało czasu, a zawsze byłem zwolennikiem tezy, że pisanie polega na natchnieniu, odpowiednim nastroju i staranności – trzeba z siebie dać po prostu wszystko, nie ma miękkiej gry. Jak byłem młodszy, strasznie zżymałem się na tzw. rzemieślników. Dziś rozumiem ludzi, którzy z pisania żyją, więc piszą dużo, nie zawsze z sensem, ale czytać ich na szczęście nie muszę. Zresztą ten rok był dla mnie łaskawy, przynajmniej pod tym jednym względem, wydałem trzy książki – retrospektywny zbiór opowiadań „Wieczór trzech Psów”, wspomnianą monografię i „Wyznania idioty”, zbiór tekstów krytyczno-eseistycznych (z tej ostatniej książki, wydanej w Solarisie, jestem szczególnie zadowolony).

wywiad_ksiazki

Opublikowałeś niedawno na Facebooku fragment nowego tekstu, nawiązującego do opowiadań z „cyklu mortenowskiego”, które publikowałeś przed laty. Co to będzie? Opowiadanie dla prasy, powieść?

W tym roku powróciłem do pisania prozy po pięcioletniej przerwie spowodowanej różnymi przyczynami. Pod koniec roku ukaże się opowiadanie „Korekta” w antologii utworów political-fiction „Przedmurze” redagowanej przez Wojtka Sedeńkę. Z kolei ów fragment, o którym wspominasz, jest początkiem opowiadania z „cyklu mortenowskiego”; mam w planie kilka takich, ten świat domaga się rozbudowy, krzyczy do mnie, nie mogę pozostać obojętnym na ów zew literacki. Co z nimi uczynię, jeśli powstaną? Nie wiem, ważne żeby były. Chodzi też za mną powieść, której akcja rozgrywać się będzie w mym rodzimym mieście, Olsztynie, w którym przebywam z krótkimi przerwami od lat 47.

Skoro mowa o Facebooku… Zgodzisz się z odważną tezą, że obserwujemy narodziny nowego gatunku literackiego – facebookowego posta? Zdarzają się użytkownicy, których błyskotliwe i nierzadko świetnie napisane posty docierają do wielotysięcznej publiczności, zbierają absurdalne liczby „lajków” i udostępnień.

Jestem bardzo świeżo upieczonym użytkownikiem fejsa i wrażenia mam mieszane. Oczywiście, zdarzają się błyski, nawet eksplozje intelektu, należy też zaznaczyć, że poruszam się w hermetycznym środowisku znajomych, na które składają się w głównej mierze pisarze, wydawcy, naukowcy i moja córka Ewa (która miewa z nich wszystkich najlepsze teksty). Ale sądzę, że dominuje tu (czasem rozglądam się szerzej) wrzask, chaos, teorie spiskowe, radykalizmy polityczne itp.

Możesz mieć jednak rację – być może rodzi się coś, co jest połączeniem listu, dialogu, polemiki i – czasem – eseju? Ludzie prężą tam retoryczne muskuły; fejsbuk jest taką siłownią frazy. Uczy też oszczędności, ekonomii słowa – Emil Strzeszewski ostrzegł mnie kiedyś, by nie pisać za długich tekstów na fejsie, bo nikt tego nie czyta; trzymam się tego.

Na okładce „Wyznań idioty”, opublikowanego przez wydawnictwo Solaris zbioru Twojej publicystyki, znajduje się fragment „Krzyku” Muncha. Twoja literatura zwykle podszyta jest mrokiem, trudno nazwać ją optymistyczną. Skądinąd wiem też, że utożsamiasz się z sympatycznym zwierzątkiem, jakim jest leming. Sądzisz, że nasza ludzka wędrówka prowadzi w przepaść?

Ten leming jest moim fejsbukowym żartem, odpowiedzią na uszczypliwości pod adresem ludzi utożsamianych z tymi szlachetnymi stworzeniami (bezpośrednio zainspirował mnie negatywnie tłumacz Krzysztof Sokołowski, któremu w tym miejscu składam podziękowania). Wiesz, ja jestem chyba typem ironicznego ponuraka. Kiedy przyglądam się światu, Polsce po ostatnich wyborach, trudno o optymizm. Historia ludzkości wydaje mi się historią wydostawania się z bagna – im więcej energii się do tego zużywa, im mocniej ludzkość się szamocze, tym bardziej się zapada w breję swych naturalnych zaszłości. Zarazem budzi to mój podziw – ów gargantuiczny wysiłek, to wychodzenie z siebie i ponad siebie, zaprzeczanie – poprzez kulturę, literaturę – własnej krwiożerczej naturze. Piękne to i smutne, jak w dobrej literaturze być powinno.

A co Jacek Sobota czyta, gdy czyta dla przyjemności? Co zachwyciło Cię ostatnio?

Zachwyca mnie Szekspir, Dostojewski, Nabokov, Greene. Czytam w tej chwili m.in. „Inną duszę”, którą przysłał mi Łukasz Orbitowski z piękną dedykacją – podoba mi się. W kolejce „Onikromos” Pawła Matuszka i pewnie coś Rogoży.

I na koniec – czytasz wszędzie? Czy potrzebujesz do tego określonych warunków? A może praktykujesz jakieś czytelnicze rytuały?

Zdecydowanie nie wszędzie; nie jestem w stanie czytać w autobusie. Specyfiką mojego czytania nie jest miejsce, lecz ilość czytanych woluminów – czytam od pięciu do dziesięciu książek na raz. Rzeczy naukowe, do recenzji i te dla przyjemności na przemian, stosuję płodozmiany. Było takie jedno miejsce, w którym czytało mi się idealnie – legendarna olsztyńska knajpa „Teatralna” (usytuowana, rzecz jasna, przy tutejszym Teatrze); dosłownie pochłaniałem tam literaturę wszelkiego rodzaju w ilościach przemysłowych. Odkąd lokal przestał istnieć, intensywność mego czytania opadła znacząco.

Trzymam zatem kciuki, aby przynajmniej utrzymała się na obecnym poziomie. Wielkie dzięki za rozmowę!

Autor

Piotr Rogoża
Piotr Rogoża
Rocznik 1987. Prawie ukończył kulturoznawstwo. Autor trzech książek i szeregu opowiadań, scenarzysta gier komputerowych, tłumacz angielskiego, copywriter. Członek „Writers Guild of America.
Artykuły autora